Zima. Pora roku, co do której potrafiłam mieć naprawdę mieszane uczucia. Podobał mi się biały puch pokrywający całą ziemię, nie lubiłam jednak gdy temperatura mocno spadała. Od zawsze kiepsko znosiłam mrozy. Szłam przed siebie, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, dokąd tak właściwie zmierzam. Gdy jednak ujrzałam niewielkie jezioro, a w niedużej odległości od niego kolejne, szybko zdałam sobie sprawę, że jestem gdzieś na obszarze terenu C. Podeszłam do najbliższego zbiornika, wodę pokrywała gruba warstwa lodu. Zrobiłam kilka kroków tuż przy brzegu jeziora. Rozejrzałam się wokół, nikogo nie było. To dobrze. Nigdy wcześniej nie próbowałam ślizgania się po lodzie. Czułam, że nie będzie mi to szło najlepiej, więc wolałam, by nikt tego nie oglądał. Ostrożnie weszłam na lód. W końcu wszystkimi czterema łapami znajdowałam się już na półprzezroczystej tafli. Tylko co teraz? Postanowiłam użyć jednej z tylnych łap do odepchnięcia się od brzegu. W ten oto sposób prześlizgnęłam się o kilka metrów w stronę centrum jeziora. Próbując ponownie się odepchnąć, tym razem od gładkiej tafli lodu, straciłam równowagę. Runęłam jak długa. Wstawanie na tak śliskim lodzie nie należało do najprostszych. Po kilku próbach udało mi się jednak tego dokonać. Znów spróbowałam się jakoś odepchnąć. I choć tym razem także moja równowaga została zachwiana, jakoś udało mi się ją odzyskać i skończyło się jedynie na dość bolesnym siadzie. Kilka kolejnych prób i poczułam, że w końcu coś zaczyna mi wychodzić. Nie był to co prawda poziom mistrzowski, ale z pewnością wystarczający do tego bym nie musiała się go wstydzić. Ślizgałam się tak przez kilka godzin, gdy nagle coś jakby chrupnęło. Spojrzałam na lód, powstałe pęknięcia nie wróżyły niczego dobrego. Szybko przywarłam do ziemi, nie widziała mi się kąpiel w lodowatej wodzie. Powoli zaczęłam się wycofywać, nie było to zbyt proste. Poza tym pękający lód cały czas za mną podążał. Głęboki oddech, tylko spokojnie. Jeśli zachowam spokój, to powinno mi się udać bezpiecznie wrócić na brzeg. Kolejne pęknięcie, jakie usłyszałam, wcale mnie jednak nie uspokoiło. Powstała na lodzie rysa była niebezpiecznie blisko mnie.
- Pomocy. - Pisnęłam.
Wiedziałam, że w okolicy nikogo nie ma i na moje nieszczęście, zapewne nikt mnie nie usłyszy. Wciągnęłam zimne powietrze do płuc i zawyłam, najgłośniej jak tylko potrafiłam. Miałam nadzieję, że ktoś usłyszy moje rozpaczliwe wołanie o pomoc, nim wyląduję w tej lodowatej wodzie.
- Proszę, niech ktoś mnie usłyszy. - Szepnęłam przerażona.
Nie raz słyszałam o wypadkach, gdy wilki utopiły się pod lodem. Nie chciałam skończyć tak samo.
<Ktoś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz