Tego wieczora w mojej jaskini pojawiło się tajemnicze jajo. Było niewiele mniejsze od strusiego jaja, o kremowym zabarwieniu z czekoladowymi cętkami. Nie miałem pojęcia czy dobrym pomysłem jest zabranie go do siebie. Nie miałem przecież pojęcia co może się z niego wykluć. Ostatecznie jednak uznałem, że może dobrym pomysłem byłoby znalezienie sobie jakiego towarzystwa. Luźno owinąłem jajo jakąś starą, sarnią skórą, która akurat znajdowała się w mojej jaskini. Tak zabezpieczone przed zimnem jajo zostawiłem w jaskini i skierowałem swe kroki do szkoły. Nawet wewnątrz grubych murów uczelni dało się wyczuć szalejący na zewnątrz chłód. Choć tutaj nie doskwierał on tak bardzo. Nasza biblioteka mogła pochwalić się naprawdę sporym zbiorem ksiąg, miałem tylko nadzieję, że uda mi się znaleźć wśród nich jakąś, która mówiłaby coś o posiadanym przeze mnie jaju. Pora była dość późna, mogłem więc ze spokojem przypuszczać, że nikt nie będzie mi przeszkadzał. Zabrałem z półek kilka książek, które wyglądały najbardziej obiecująco. Gdy jednak w żadnej z nich nic nie znalazłem, postanowiłem poszukać w innych. Dalsze poszukiwania również nie przyniosły żadnych skutków. W ten oto sposób spędziłem wśród drewnianych półek niemal całą noc.
***
- Robin. Hej, Robin. Obudź się. - Z trudem uniosłem powieki, aby zobaczyć, co się dzieje. - Co ty tu właściwie robisz?
Podniosłem się i przetarłem zaspane jeszcze oczy. Po szybkim rozejrzeniu się dookoła mogłem stwierdzić, że znajduje się w bibliotece.
- Sorki, musiało mi się przysnąć. - Powiedziałem, nie mogąc jednocześnie powstrzymać się od ziewania.
- Nie ma sprawy. - Stwierdziła Marco. - Ale może lepiej idź i się prześpij.
- Jasne. - Powiedziałem z lekkim uśmiechem i wróciłem do swojej jaskini.
Gdy zajrzałem do środka, przeżyłem niemały szok. Jaja nigdzie nie było. A właściwie było, ale pozostało po nim jedynie kilka kawałków skorupki i trochę jakiegoś przezroczystego płynu, wody lub czegoś podobnego. Nie zmieniało to jednak faktu, że tego, co miało wykluć się z jaja, już nie ma. Usiadłem na ziemi zawiedziony. Czy to możliwe, że ktoś tu po prostu przyszedł i je zjadł? Jasne, po terenach watahy kręciły się smoki, a także trochę innych stworzeń, jednak nie wiedziałem, czy mogę tak od razu kogokolwiek oskarżać. Powinienem najpierw przeprowadzić śledztwo. Wyjrzałem na zewnątrz, nie zauważyłem śladów innych niż moje własne. To zawężało nieco grono podejrzanych, stworzenie to musiało bowiem latać. Poszedłem, by obejrzeć skorupkę. Żadnych śladów zębów czy pazurów. Przekrzywiłem głowę, nic nie przychodziło mi do głowy. Nagle skrzek. Szybko podniosłem głowę i zobaczyłem dziwne, sowo podobne stworzonko siedzące na ścianie mojej jaskini. Maluch zapiszczał jeszcze raz, po czym zeskoczył na dół.
- Czym ty jesteś? - Zapytałem.
Maluch przyjrzał się sobie, potem znów powrócił wzrokiem na mnie.
- Umiesz mówić?
Sówka dalej przyglądała mi się pytająco. Sam nie byłem już do końca pewien czy rozumie co do niej mówię. Mała ponownie zaskrzeczała i zatrzepotała skrzydłami.
- Jasne, trzeba Ci nadać jakieś imię. - Zamyśliłem się na chwilę. - Co powiesz na imię Pestka?
Maluch przekręcił głowę na bok. Nie wiedziałem, czy to znaczy, że jej się podoba czy też nie.
- "Co to jest imię?" - Usłyszałem nagle gdzieś w głowie, choć w pierwszej chwili nie zwróciłem na to uwagi.
Gdy w końcu to do mnie dotarło, spojrzałem na mojego pierzastego towarzysza z niemałym zdziwieniem.
- Umiesz czytać w myślach? - Zapytałem.
- "Nie." - Odparła sówka, spuszczając wzrok. - "Ale mogę do Ciebie mówić w ten sposób."
- Oh... okej.
Nie do końca jeszcze wszystko do mnie docierało, ale miałem nadzieję, że szybko uda mi się dowiedzieć o mojej nowej towarzyszce czegoś więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz