czwartek, 27 lipca 2017

Od Marco do Xery

Tak więc weszliśmy do środka. Drzwi powitały nas cichym skrzypieniem i głuchym trzaskiem. Zamknęły się tuż za nami, a żadne z nas nie miało ochoty sprawdzać czy da się stąd wyjść.
Moją twarz jak zwykle zdobił głupawy uśmieszek. Zabawę czas zacząć!
Postawiłem pierwszy krok, a Xera udała się zaraz za mną. Z początku szła niepewnie i dopiero po chwili nabrała trochę odwagi.
Zapowiadało się... nad wyraz spokojnie... Szczerze mówiąc myślałem, że będzie trochę straszniej...
Raz po raz przebiegał mi przed nosem jakiś pająk, albo szczur. A wtedy mimowolnie po moich plecach przebiegały ciarki. Ohyda po prostu... Ble.
Znajdowaliśmy się w holu. Stare zakurzone dywany i fotele wysadzane diamentami były po prostu wszędzie. Centralnie przed nami znajdowały się schody prowadzące na pierwsze piętro, a po bokach wieeele drzwi. Większość pewnie była zamknięta, ale to raczej nam nie przeszkadzało.
 - Tooo... gdzie najpierw idziemy? - podpytała wadera, a ja wzruszyłem ramionami.
Za nami znów coś trzasło. Zaraz obok otworzyło się okno, dawając nam przyjemny wiaterek, a drzwi znajdujące się po naszej lewej stronie lekko się uchyliły. Ja szedłem przodem.
Ostrożnie odchyliłem łapą drewniane wrota i rozejrzałem się uważnie dookoła.
Xera wyskoczyła przede mnie i zaczęła przeszukiwać pomieszczenie. Tymczasem przede mną pojawił się latając świecznik... Cóż, nie był to codzienny widok...
 - Widzisz to samo co ja? - spytałem przecierając oczy.
Może jednak mam jakieś zwidy? Albo po prostu zamieniam się w jakiegoś szaleńca... czy coś...
 - Eee... świeczka?
 - Latająca świeczka - bąknąłem.
 - Aaa, no tak widzę...
Zręcznie wyminąłem waderę, która teraz stała w drzwiach i udałem się do następnego pomieszczenia.
Z daleka usłyszałem jakieś dziwne krzyki, szloch kobiety oraz śmiech, jakby... klowna? Bardzo możliwe...
Co tu się musiało wydarzyć?
 - Marco! Choć tutaj na chwilę! - zawołała Xera z drugiego pomieszczenia.
Powolnym krokiem zmierzałem w jej stronie. W mojej głowie cały czas rozbrzmiewały te dziwne głosy...
 - Też to słyszysz? - spytałem kładąc łapy na uszach.
 - Tak... Ale chodź tutaj...
Tak więc podszedłem. Pomieszczenie, w którym byliśmy to łazienka, a na lustrze zawieszonym wysoko na ścianie czerwoną pomadką, krwią, ketchupem (cokolwiek to było...) napisane było jedno, proste słowo.
Pomocy.
 - Może lepiej stąd chodźmy? - spytałem cofając się do tyłu.
 - Co ty cykasz się? - zaśmiała się wadera.
 - Nie cykam się. Staram się myśleć racjonalnie... - żachnąłem. - Jak chcesz możemy zostać... - westchnąłem.
 - Gdzie teraz idziemy? - zapytałem.

<Xera?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz