Bądźmy szczerzy. Nie wiedziałam co to za miejsce, dlaczego wszyscy zachowują się jak zbiegli przestępcy, i dlaczego to coś, co nad nami latało wyglądało jak jakiś mutant. Pszczoło-mucha? Chociaż tak właściwie bardziej szerszeń. Ale szaro-czarny? Zrobiłam kwaśną minę. Owad przeleciał nad nami, usiadł na jakiejś gałązce i zaczął się nam przyglądać. Skupiłam się na jego wyglądzie. Wyglądał trochę jak robot.
- Ej, czy oczy tego owada ie wyglądają jak kamerki?
- No w sumie tak... jakie jakby... szkliste.
- Owszem. Zwykle normalne owady mają takie czarne... coś. - Ucichło. Cisza przed burzą - pomyślałam i popatrzyłam dookoła. Wilki, które aktualnie coś robiły nastawiły uszu, po czym szybko gdzieś uciekły. A my... staliśmy nadal. Zaszumiało, i wiatr jakby zaczął robić się widoczny. Wyglądał trochę jak biały dym ze spalających się ziemniaków. Tyle że bardziej przeźroczysty. Chwilę później zmaterializował się przed nami jaki dziwny stwór. Nie wyglądał za ładnie, do tego nadal był przeźroczysty. Nadal dym.
- To coś chyba nie jest przyjaźnie nastawione. - mruknął basior. - A zważywszy na jego przeźroczystość, chyba nie działają na niego żadne moce.
- Yhym.... - mruknęłam analizując drogę ucieczki. Stwór popatrzył na nas i ryknął. - Chyba czas się wycofać. - powiedziałam, zrobiłam w tył zwrot i zaczęłam biec alejkami. Robin chwilę później do mnie dołączył.
- A nie lepiej polecieć?
- Niby gdzie?! Tutaj czasami za wąsko na rozpiętość moich skrzydeł, a u góry łatwo nas zauważy. - mówiłam w biegu. Gdy biegliśmy alejką, przed nami zaczął materializować się znowu ten dziwny stwór. Zahamowałam, o mały włos się nie wywalając na bok. Płytki to jednak nie dobry materiał jako podkład pod hamulec, bo miałam dziwne wrażenie, że moje opuszki za chwilę by nie wytrzymały, i zdarłaby się z nich skóra.
- Em... wracamy! - krzyknęłam i tym razem biegliśmy z powrotem skręcając w jakieś uliczki.
- Pssyt. - usłyszałam jakiś szept z jednej z uliczek. Zatrzymałam się gwałtownie i popatrzyłam w tamtą stronę.
- Co ty robisz?! - usłyszałam głos Robina, który był parę metrów przede mną.
- Tutaj! - znowu szept ale tym razem głośniejszy, i mówiący sam za siebie, że mamy się pospieszyć.
- Robin chodź!
- Ale... - znowu ta dziwna mgła zaczęła się materializować.
- Szybko! - Robin z wahaniem wbiegł za mną do ciasnej, ciemnej uliczki, i przez drzwi do jakiegoś mieszkania. Wilk który nas wołał zatrzasnął drzwi i pozamykał tak dokładnie, że zaczęłam się martwić o to, co się tutaj dzieje.
- Dzięki. - mruknęłam siadając na podłodze.
- Wiać, że nie jesteście stąd, bo inaczej by was nie było na zewnątrz. - mruknęła postać i wyłoniła się z cienia. Była to czarna wadera, z białymi końcówkami łap, granatowymi włosami spiętymi w długi warkocz, oraz złotymi oczami. Miała około roku i paru miesięcy, a przynajmniej na tyle wyglądała.
- Jestem Lira. Brat się wkurzy, jak was tutaj zobaczy. Nie wolno nam nikogo " ratować".
- Em... aha. - mruknęłam. - Wyjaśnisz co się tutaj dzieje?
- Nie tak łatwo, najpierw musicie udowodnić, że nie jesteście szpiegami naszego " króla"
< Robin? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz